Most nad Wodospadami Victorii
"Weszliśmy na most razem, ramię przy ramieniu. Żelazne płyty skrzypiały
rdzą pod butami, w dole pieniła się woda, a z prawej strony rozpościerała
się przepaść wodospadu. Piękna, a jednak nienaturalnie wąska, zamknięta,
jak gdyby woda spływała w szczelinę w płaszczu Ziemi, nie do rzeki.(...)"

To fragment, nieszczególnie wybijający się, mojej książki Gra w Yoté. Wspominam go, bo rozgrywał się na moście między Zambią i Zimbabwe i choć w zacytowanej części to nie przebija, jest to fragment ważny.
Nie pierwszy to raz, gdy staję osobiście w miejscu, które wcześniej opisałem w prozie, nie zdając sobie sprawy, że coś kiedyś mnie tam zawiedzie. Niezwykłe to jednak uczucie, które sprawia, że zastanawiam się czasem, co jest realne, a co nie. I jak mało świat różni się od nakarmionej zdjęciami i google maps wyobraźni.
Znacie być może to uczucie, gdy podmuch wiatru, zapach albo inny detal przypominają Wam o miejscu albo wydarzeniu z przeszłości i ten jeden tylko element sprawia, że przez chwilę jesteście gdzieś indziej. Pomyślcie więc o nim, ale dodajcie coś jeszcze: to, co przychodzi jak przeszłość nie jest nią.
Spędziwszy rok pisząc Grę w Yoté nie potrafiłem nie cieszyć się każdym krokiem, który zrobiłem na moście. Przeżywałem coś ponownie. Coś, co kiedyś wymyśliłem.